Eryk Mistewicz – Marketing narracyjny

Przez cały czas nikt nie odpowiedział na pytanie, na ile promowana przez Eryka Mistewicza idea “marketingu przez narrację” jest pewnym nowym pomysłem na sprzedawanie produktów, usług, pomysłów, idei, a na ile stanowi zwykłe (choć atrakcyjnie podane) przypomnienie tego, o czym specjaliści od marketingu jakiś czas temu zapomnieli.

Autor jest specjalistą od marketingu politycznego i ma koncie doradzanie sporej liczbie partii politycznych, polityków, ale również instytucji publicznych i prywatnych przedsiębiorstw. Pewien czas temu było bardzo dużo Mistewicza w mediach. Obecnie poświęcił się – jak przypuszczam  -wydawaniu kwartalnika “Nowe Media”, poświęconemu elektronicznym środkom przekazu.

Idea, aby informować, przekonywać, nakłaniać poprzez opowiadanie historii, nie jest nowa, o czym świadczy wiele odwołań, którymi posługuje się Mistewicz, aby przekonać czytelników do swojego pomysłu. Jak wiele takich książek, “Marketing narracyjny” nazywa to, co instynktownie wiadomo od dawna.

Na pewnym podstawowym poziomie, “zimne”, pozbawione emocji, “suche” fakty są w stanie dotrzeć do wyobraźni, również tej zbiorowej. Od czasu objawienia się Steve’a Jobsa wiemy też jednak, że dopiero wzbudzenie emocji, poruszenie serca, podbicie tętna, jest w stanie trwale zmienić nasze postrzeganie rzeczywistości.

Przekonuje mnie argumentacja Mistewicza, choć daleko mi od pozbawionej krytyki afirmacji pomysłów przedstwionych w książce. Dlaczego mi się to podoba? Głównie z poczucia, że żyję przez cały czas w świecie technokratów, którzy sądzą, że mówiąc do konsumentów, wyborców swoim hermetycznym językiem, zasypując ich tysiącem wykresów, słupków, są w stanie wzbudzić w nich prawdziwe emocje. Podoba mi się to również dlatego, że przez cały czas żyjemy w świecie przegadanym, w którym dwa słowa mogłyby zastąpić elaborat, gdyby tylko ktoś uwierzył w emocje i narracje.

Drażni mnie natomiast przekonanie Mistewicza, że narracja to jedyny dobry dyskurs, niezależnie od okoliczności, sytuacji i kontekstu. Narracje sprawdzają się w polityce i marketingu, nie sądzę jednak, aby były tak doskonałym narzędziem argumentacji w ekonomii, prawie czy szerzej rozumianej nauce. Drażni mnie też bezkrytyczne uwielbienie, jakim darzy Mistewicz Twittera. Też go lubię, ale Facebook też czasami jest ok. Są to – i tu trzeba przyznać rację autorowi – inne media, prawdopodobnie nie zawsze dobre dla każdego.

Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce się zajmować marketingiem i polityką w drugiej dekadzie XXI wieku. I dla wszystkich, którzy sę tym światem interesują

O korzyściach z oglądania własnego profilu na Facebooku

Używanie Facebooka może wzmacniać poczucie własnej wartości, poprzez możliwość prezentowania społeczności tych cech charakteru i relacji, które uważamy za najbardziej wartościowe, wynika z badań zrealizowanych na Cornell University.

W sytuacji niepowodzeń życiowych użytkownicy Internetu często w sposób nieuświadomiony odbudowują pewność siebie i dobrostan psychiczny właśnie za pomocą sieci społecznościowych – czytamy w raporcie z badania.

Raport opisuje, w jaki sposób ludzie często spełniają fundamentalne życiowe potrzeby postrzegania samych siebie jako wartościowych poprzez samodefiniowanie tożsamości, wartości, celów życiowych i relacji osobistych.

Współautor badania, dr Jeff Hancock, ekspert w zakresie komunikacji i społeczeństwa informacyjnego, przypomina, że potocznie Facebook uważany jest za złodzieja czasu i ogólnie używanie tego narzędzia niesie ze sobą w zdecydowanej przewadze negatywne konsekwencje. Z badań przeprowadzonych przez niego wynika jednak, że może on działać jako dostarczyciel pozytywnych czynników wzmacniających poczucie własnej wartości na bardzo głębokim poziomie.

Współpracowniczka Hancocka, dr Catalina Toma stwierdza wręcz, że ponadprzeciętne przebywanie na Facebooku może być wskaźnikiem umiejętności jednostki do zaspokajania jej fundamentalnych potrzeb psychologicznych i społecznych.

W ramach badania, poproszono 88 studentów o przedstawienie krótkiego wystąpienia, które potem miało zostać ocenione. W czasie, gdy studenci czekali na ocenę, mogli skorzystać z Facebooka i sprawdzić profil swój lub dowolnej innej osoby.

Następnie – niezależnie od rzeczywistej jakości wystąpienia – każdemu uczestnikowi badania wystawiono negatywną ocenę, po czym poproszono ich o opinię, na ile ocena ta była słuszna. Osoby, które oglądały swoje własne profile na Facebooku, były mniej defensywne od tych, które oglądały profile innych.

W innym teście, studenci – po przedstawieniu krótkiego speechu – otrzymali zarówno pozytywne, jak i negatywne opinie. Tym razem jednak, mieli oni możliwość oglądania bądź swojego profilu na Facebooku, bądź też innych serwisów, takich jak YouTube albo portale informacyjne. Okazało się, że studenci, którzy otrzymali negatywną ocenę swojego wystąpienia, częściej oglądali swoje profile facebookowe, niż ci, którzy otrzymali ocenę pozytywną.

Badacze twierdzą, że Facebook może służyć do doraźnych interwencji podnoszących poczucie wartości i pewność siebie. Ale nie tylko. Angażowanie profili społecznościowych do tworzenia wizytówek kreujących pożądaną osobowość może dawać emocjonalne korzyści milionom ich użytkowników poprzez odtwarzanie głęboko zakorzenionych wizji samych siebie – dobrych i szlachetnych ludzi kochanych przez przyjaciół i rodzinę.

Kto może korzystać z takiej facebookowej terapii? Na pewno osoby samotne lub po rozwodach, które kreując na nowo lub odświeżając swój publiczny wizerunek mogą na nowo zredefiniować swoją atrakcyjność dla potencjalnych partnerów. Podobnie, osoby, które czeka poważna próba życiowa, egzamin, zmiana pracy lub miejsca zamieszkania.

Źródło: Cornell University

Pokaż mi swoje lajki, a powiem ci kim jesteś

 

Badania zespołu pod wodzą Michała Kosińskiego z Uniwersytetu w Cambridge wskazują, że aktywność publicznych “polubień” na Facebooku zdradza z dużą dokładnością indywidualne cechy charakteru. Co prawda nie obserwuje nas prawdopodobnie żaden Wielki Brat, ale reklamodawcy – na pewno.

Michał Kosiński jest psychometrą. Razem z zespołem, uzyskał zgodę od użytkowników Facebooka na zgromadzenie danych o ich cechach osobowości za pomocą aplikacji My Personality. Parując te dane z publicznie dostępnymi “polubieniami” na profilach tych użytkowników, badaczom udało się opracować algorytm określający, które “lajki” koincydują z którymi cechami charakteru.

Jesteśmy w stanie przewidzieć cechy charakteru danej osoby z niesamowitą precyzją, wyłącznie na podstawie kilkania przez nią w ‘Lubię to’” – twierdzi Kosiński

Algorytm jest również w stanie przewidzieć rasę użytkownika, jego wyznanie, poglądy polityczne czy upodobanie do nikotyny, alkoholu i innych narkotyków. Potrafi też przewidzieć inne, kompletnie zwariowane rzeczy.

Na przykład, program przewidział z 60-procentową trafnością to, czy rodzice danego użytkownika Facebooka są po rozwodzie. A to dlatego, że użytkowników z rozbitych rodzin cechuje wyższe prawdopodobieństwa “lubienia” statusów informujących o zaangażowaniu innych w związki.

W wielu przypadkach. algorytm odnajdywał związki, które dla człowieka nie byłyby łatwe do odgadnięcia. “Kiedy patrzyłem na te ‘lajki’, nie powiedziałbym, że ten facet to gej” – mówi Kosiński i dodaje – “program zdiagnozował to z łatwością”.

Tylko mniej niż 5 procent osób, które algorytm zakwalifikował jako gejów, “lajkowało” stricte gejowskie treści. Z drugiej strony, lubienie profilu Britney Spears albo “Desperate Housewifes” były uiarkowanym indykatorem bycia gejem, podobnie jak lubienie musicalu „Wicked”.

Pojawia się w związku z tym interesująca kwestia związana z prywatnością w sieci. Każdy, od Facebooka, przez Google, po operatora karty kredytowej czy serwis sprzedający książki on-line, zbiera podobne informacje o nas. Jest prawie pewne, że na podstawie tych danych nie próbują określić naszej orientacji seksualnej, im chodzi wyłącznie o sprzedanie nam tej książki. Problem w tym, że gdyby te dane dostały się w mniej odpowiedzialne ręce, wiele osób mogłoby mieć kłopoty.

Dlatego Kosiński wyraża nadzieję, że rezultaty jego badania rozpoczną dyskusję o tym, jak rozwiązać tę sprawę. A w międzyczasie próbuje określić, dlaczego określone “lajki” korelują się z określonymi typami osobowości. Na przykład, dlaczego osoby, które lubię “Sephorę”, “Harleya Davidsona” i “Kocham być mamą” okazują się być mniej inteligentne, podczas gdy “lajki” świadczące o wysokiej inteligencji to “Burze z piorunami”, “Nauka”, “The Colbert Report” i “francuskie frytki”.

Czy Twitter odzwierciedla opinie społeczeństwa?

Z raportu Pew Research Center, który pojawił się kilka dni temu w sieci, wynika, że użytkownicy Twittera nie mogą być uznani za reprezentantów opinii publicznej. Jest to dosyć oczywiste, ale bardziej wnikliwa lektura dostarcza informacji dużo bardziej interesujących.

Raport ten, zatytułowany Twitter Reaction to Events Often at Odds with Overall Public Opinion, został opublikowany 4 marca. Oczwiście dotyczy on amerykańskich użytkowników Twittera i obraca się wokół wyborów prezydenckich z 2012 roku. Użytkownicy Twittera, jak piszą autorzy raportu, są dużo częściej zwolennikami Demokratów niż Republikanów, w porównaniu z ogółem społeczeństwa.

Z czego wynikają różnice między Twitterową “próbą badawczą” a ogółem opinii publicznej? W raporcie wymienia się trzy główne różnice:

  • użytkownicy Twittera są grupą młodszą i bardziej kosmopolityczną;
  • Twitter jest przez cały czas narzędziem niszowym (tylko 13% społeczeństwa użyła go przynajmniej raz w życiu);
  • selektywność w wyborze informacji dyskutowanych na Twitterze.

Tutaj docieramy do sedna sztuki tworzenia prób badawczych. Jeśli znamy cechy demograficzne jednej próby i porównujemy ją z inną, oczywiste jest, że nie da się osiągnąć całkowitej zgodności. Po drugie, użytkownicy Twittera nie są reprezentantami społeczeństwa, a raczej przez cały czas niewielką, elitarną i specyficzną  grupą.

Nasza aktywność w sieci jest jedynie wycinkiem rzeczywistości, w jakiej żyje większość społeczeństwa. Marzenie o świecie, w którym wszyscy są online, jest przez cały czas bardzo dalekie do zrealizowania. A nawet gdy się już ziści, będziemy podzieleni na użytkowników wielu różnych, konkurujących ze sobą platform społecznościowych. Tęsknota za globalną cyfrową wspólnotą jest prawdopodobnie tylko utopią. Granice będą nadal istniały, zarówno w wymiarze zróżnicowanyh narzędzi, jak i tradycyjnych podziałów, takich jak na przykład przynależność narodowa.

Gry komputerowe zwiększają zadowolenie z życia seniorów

seniorplayingWyniki badań przeprowadzonych na North Carolina State University dowodzą, że seniorzy, którzy grają w gry komputerowe, notują wyższy poziom zadowolenia z życia, i to w wielu wymiarach.

Badacze zapytali 140 osób powyżej 63 roku życia o to, jak często – jeśli w ogóle – grają w gry komputerowe. Następnie zadano im serię pytań diagnozujących poziom zadowolenia z życia, zarówno w wymiarze emocjonalnym, jak i społecznym.

61 proc. badanych gra w gry komputerowe przynajmniej od czasu do czasu, zaś 35 proc. stwierdziło że robi to przynajmniej raz na tydzień.

Badanie pokazało, że seniorzy grający w gry komputerowe, wliczając w to również okazjonalnych graczy, przejawiają wyższy poziom zadowolenia z życia w różnych wymiarach. Ci, którzy tego nie robią, przejawiają więcej negatywnych emocji, a także są potencjalnie bardziej zagrożeni depresją.

Artykuł opisujący to badanie, zatytułowany „Successful aging through digital games: Socioemotional differences between older adult gamers and non-gamers,” został opublikowany online w Computers in Human Behavior. Współautorami pracy są: Dr Anne McLaughlin, adiunkt na Wydziale Psychologii na NC State University oraz doktoranci z tego wydziału: Amanda Trujillo, Laura Whitlock i Landon LaPorte.

Jason C. Allaire, Anne Collins McLaughlin, Amanda Trujillo, Laura A. Whitlock, Landon LaPorte, Maribeth Gandy.Successful aging through digital games: Socioemotional differences between older adult gamers and Non-gamers. Computers in Human Behavior, 2013; 29 (4)

Zarządzanie odległością w sieci

clip_image001

W przeszłości odległość przestrzenna wpływała na wszystko: możliwość porozmawiania z drugą osobą, zakupów, nauki, załatwienia sprawy, aż po zdolność poznania kolegi, przyjaciela albo partnera życiowego. Dzisiaj, za pomocą telefonu albo czatu możemy zrobić te wszystkie rzeczy bez konieczności ruszania się z krzesła. Systemy geolokalizacji sprzęgnięte z Facebookiem, Foursquarem czy Twitterem mówią nam, gdzie się znajdujemy, gdzie byliśmy i gdzie chcemy się udać. Zbudowaliśmy wokół siebie pozbawioną granic globalną społeczność, w której fizyczna bliskość nie jest warunkiem koniecznym kontaktu z drugą osobą. Kiedy mówię „witaj, sąsiedzie”, ten sąsiad może być gdziekolwiek na planecie.

Zmieniło się również rozumienie tego, czym jest spółka globalna. Nie możemy tak nazwać firmy tylko dlatego, że ma fizyczne oddziały w wielu krajach. Z możliwością przenoszenia kapitału, produkcji i handlu za pomocą jednego kliknięcia na tysiące kilometrów – potrzeba fizycznego kontaktu w tworzeniu relacji biznesowych, prowadzenia biznesu i wymiany informacji musi zostać przedefiniowana.

Oto kilka rad, w jaki sposób należy moim zdaniem patrzeć na swoje własne działania, w związku ze zmianami rozumienia, czym jest odległość w cyfrowym świecie.

  1. Oddziaływanie nie ma granic – nawet jeśli działasz lokalnie, rozpowszechniaj informację o tym jak najszerzej się da. Nawet jeśli o tym, co robisz, dowie się ktoś, kto jest daleko, może zdarzyć się tak, że oddziałuje on na innych w korzystny dla ciebie sposób. Siła oddziaływania polega na tym, że rozpowszechnione globalnie, wraca na twoje lokalne podwórko wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz.
  2. Znajdź swoją strefę czasową – Internet nie przestaje działać z końcem Twojego dnia pracy. Jeśli chcesz zdobyć szeroką perspektywę społeczną, bądź aktywny poza godzinami pracy i w weekendy. Nawiązanie i podtrzymywanie kontaktów z ludźmi np. ze Stanów Zjednoczonych wymaga niestety pewnych poświęceń.
  3. Zbieraj dane – kreowanie marki albo nawet własnego wizerunku w sieci to pasjonujące zajęcie, pod warunkiem, że określi się cele i monitoruje postępy w ich osiąganiu. Chodzi tutaj nie tylko o to, czy informacja, która została zamieszczona w sieci, dotarła do adresata, ale również o czas, miejsce, a także otoczenie, w jakim się ona znalazła. Niekiedy można się zdziwić, obserwując recepcję informacji i sprzężenie zwrotne jej towarzyszące.
  4. Baw się – Jeśli nie odczuwasz radości w nawiązywaniu kontaktów w sieci, wówczas nie ma to sensu. Czerpanie realnej przyjemności z interakcji społecznościowych powoduje przypływ inspiracji i chęci do dalszego działania. Ilość emocji, jaką włożysz w otaczający świat jest równa ilości emocji, którą dostaniesz z powrotem.

Korzystanie z Facebooka wzmacnia kapitał społeczny

fb userNatknąłem się dzisiaj na interesujący tekst w czasopiśmie Behaviour & Information Technology. Kevin Johnston, Maureen Tanner, Nishant Lalla i Dori Kawalski zbadali rolę, jaką odgrywa Facebook w tworzeniu i utrzymywaniu kapitału społecznego. Badaniem objęto 800 studentów z 7 uczelni wyższych w Południowej Afryce.

Zazwyczaj kapitał społeczny wiąże się z szeregiem pozytywnych społecznie zjawisk, takich jak zdrowie psychiczne i fizyczne czy dobrobyt ekonomiczny.

Badanie wykazało silny związek między intensywnością korzystania z Facebooka a odczuwanym wpływie, tworzeniu i podtrzymywaniu kapitału społecznego.

Korzystanie z Facebooka wpływało też na poczucie zadowolenia z życia, co może być istotne w przypadku przeciwdziałaniu zjawisku niskiego poczucia wartości i obniżonej satysfakcji z życia wśród młodych osób.

Kevin Johnston, Maureen Tanner, Nishant Lalla, Dori Kawalski. Social capital: the benefit of Facebook ‘friends’. Behaviour & Information Technology, 2013; 32 (1): 24 DOI: 10.1080/0144929X.2010.550063

Badania w internecie [raport interaktywnie.com]

badaniaonline

Najnowsze badania NetTrack potwierdzają wcześniejsze tendencje: już ponad połowa Polaków (56,7%) korzysta z Internetu, a do sieci podłączonych jest 67,7% polskich gospodarstw domowych. 17,1 miliona osób jest podłączonych do globalnej sieci. Największą grupę internautów stanowią osoby w wieku 25-39 lat (39% ogółu internautów), ale kolejną pod względem wielkości są osoby w wieku 40-59 lat (29%). Co najważniejsze, prawie 70% badanych internautów korzysta z sieci codziennie.

 

Otwiera to nowe możliwości dla różnego rodzaju publicznych i niepublicznych instytutów badawczych. Badania on’-line już teraz stanowią około 21% rynku badań. W ubiegłym roku, badaniami w internecie objęto 8,5 miliona osób, i ocenia się, że ten rynek będzie się powiększał. Od 2007 roku urósł on z 4% udziału w rynku badawczym, do 21% w 2012.

Portal interaktywnie.com opublikował właśnie raport „Badania w Internecie”, poświęcony kwestiom badań naukowych i marketingowych w sieci. Nie sposób pominąć faktu, że badania realizowane w sieci są przyszłością nie tylko projektów uczelnianych, ale – może nawet bardziej – ogromnego sektora badań marketingowych. Technologie, udoskonalane z miesiąca na miesiąc, otwierają przed analitykami coraz to nowe możliwości.

Raport ma charakter typowo ekspercki. Składa się nań 7 autorskich tekstów poświęconych różnym aspektom badań przez Internet. Bartłomiej Dwornik z interaktywnie.com dokonuje na wstępie syntetycznego przeglądu perspektyw rozwoju tego segmentu. Rok 2012 upłynął pod znakiem głębokiego eksplorowania mediów społecznościowych w Polsce. Najprawdopodobniej, kolejnym krokiem będzie analiza marketingowego potencjału tej przestrzeni. Ilość cennych danych gromadzonych na portalach społecznościowych jest gigantyczna, a jeśli dodamy do tego aktywność mobilnych urządzeń podłączonych do sieci, wyzwaniem może być techniczna możliwość opracowania tych informacji. Wyzwanie jest kuszące, gdyż coraz większa ilość spersonalizowanych informacji o potencjalnym kliencie pozwoli na tworzenie bardzo kompleksowych profili life-stylowych, osobowościowych i socjologicznych, co da możliwość kreowania zindywidualizowanej oferty rynkowej dedykowanej konkretnemu typowi klienta.

Marta Smaga z money.pl opisuje opracowaną przez Gemius metodologię badania streamingu treści audio i video umieszczonych w sieci. Ma to wzbogacić publikowany regularnie od wielu lat Megapanel. Treści streamingowe w internecie już teraz stanowią poważną konkurencję dla tradycyjnego radio i telewizji, dlatego też rynek badawczy reaguje z wyprzedzeniem na to, co na pewno niebawem nadejdzie.

Kolejną perspektywiczną niszą badawczą, która do tej pory była traktowana po macoszemu, są badania internetu mobilnego. TNS już teraz proponuje trzy szerokie oferty metodologiczne dedykowane użytkownikom internetu mobilnego. Pierwszy, tzw. Mobile Life, to dosyć tradycyjne badanie oczekiwań, aspiracji, motywacji i priorytetów użytkowników urządzeń mobilnych. /druga oferta, tzw. Mobile Behave, to permanentny, trwające 24 godziny na dobę monitoring aktywności użytkowników smartfonów i tabletów. Trzecia oferta, Mobile QualBoard, to pogłębione badania jakościowe.

Osobny rozdział poświęcono zmianom, jakie zachodzą lub zajdą, w segmencie badań, w których kwestionariusze są wypełniane przez respondenta w domu, przy użyciu komputera z dostępem do Internetu (CAWI). Stały przypływ internautów reprezentujących różne, dotąd nie działające w Internecie, grupy demograficzne sprawia, że już dzisiaj skonstruowanie próby kwotowej spełniającej kryteria reprezentatywności nie stanowi większego problemu. A był to podstawowy kłopot ograniczające profesjonalne zastosowanie CAWI. Choć kwestia doboru respondentów do CAWI wciąż budzi kontrowersje w środowisku badaczy, to szerokie stosowanie tej metody wydaje się tylko kwestią czasu.

Poważnym wyzwaniem dla firm zajmujących się profesjonalnymi badaniami staje się konkurencja ze strony dużych portali społecznościowych albo zakupowych, gromadzących ogromne bazy danych o swoich użytkownikach. Bazy te mogą być wykorzystywane w celach analitycznych, a ich gromadzenie kosztuje o wiele mniej, niż dane zbierane przez tradycyjne sondażownie.

Z raportu interaktywnie.com wynika, że czeka nas już niebawem rewolucyjna zmiana w formie realizacji badań społecznych i rynkowych. Na pewno najszybciej przyswoją ją środowiska już zaadaptowane w świecie nowych mediów. Pytanie, jak długo trzeba będzie czekać na to, by nowe metody badań zostały przyswojone i adaptowane do akademickich środowisk naukowych.

Z raportem można się zapoznać, klikając na poniższy link:

http://interaktywnie.com/download/65

Serwis randkowy czy podrywanie przy barze?

datingW samych Stanach Zjednoczonych działa w sieci 1500 serwisów randkowych, z których regularnie korzysta co miesiąc 25 milionów użytkowników. Do tego trzeba dodać cały towarzyski ruch w takim na przykład Facebooku, który dobija do miliarda użytkowników na całym świecie.

W Courtland Brooks opublikowano niedawno raport pod tytułem „What is Social Dating?„. Czytamy w nim, że serwisy randkowe „produkują” doświadczenia społeczne, pozwalające ich użytkownikom w nieskrępowanym stopniu tworzyć dowolne relacje, o dowolnym charakterze, bez konieczności, ale z możliwością ich urzeczywistnienia.

Dlatego też, zdaniem autorów raportu, Facebook nigdy nie zastąpi serwisów dedykowanych wyłącznie randkowaniu. Wymieniają oni cztery najważniejsze funkcjonalności serwisów randkowych, które dają im przewagą nad uniwersalnymi sieciami społecznościowymi:

  • zawiązywanie nowych kontaktów bez wiedzy bliskich znajomych i rodziny,
  • możliwość nawiązywania praktycznie dowolnych typów relacji,
  • niewielkie bariery w nawiązywaniu nowych relacji,
  • wykorzystanie internetu mobilnego i GPS w poszukiwaniu potencjalnych partnerów w okolicy.

W różnych tekstach na ten temat można natknąć się oczywiście na wiele argumentów za tym, że poszukiwanie partnerów w serwisach randkowych nie jest tak efektywne, jak nawiązywanie kontaktów off-line. W marcu tego roku ukaże się artykuł dr. Eli Flinkera (zapowiedział to niedawno w New York Timesie), w którym będzie chciał wykazać, iż serwisy randkowe zawodzą w tworzeniu „wzorców komunikacji, wspólnym rozwiązywaniu problemów oraz nie pomagają w dopasowaniu seksualnym partnerów”. Ogólnie rzecz ujmując, serwisy randkowe nie są w stanie rozpoznać „środowiska otaczającego relacje: czynników takich jak utrata pracy, kłopoty finansowe, bezpłodność i inne dolegliwości”.

Podsumowując, dr Finker stwierdza, że „żadne z dotychczasowych badań nie potwierdza ani nie zaprzecza ostatecznie, że serwisy randkowe są lepszym lub gorszym miejscem do nawiązywania relacji miłosnych lub seksualnych od knajpy albo stacji metra”.

O czym świadczy fenomen blogów kulinarnych?

laptop kitchBlogi kulinarne to absolutny hit polskiego internetu ostatnich lat. Blog serwisu Listonic.pl opublikował dane, według których aż 11 milionów Polaków wyszukuje w sieci przepisów na blogach poświęconych kuchni, czego 3,5 miliona robi to regularnie. Co zrozumiałe, zainteresowanie tymi stronami rośnie gwałtownie w dwóch okresach przedświątecznych i w nieco mniejszym stopniu przed Sylwestrem. W polskiej blogosferze działa 2500 blogów kulinarnych. Średni czas spędzany na takim blogu wynosi około 3 minut. Najpopularniejsze polskie blogi kulturalne to Kwestia Smaku, Kotlet.tv, Moich Wypiekach, Pozytywnej Kuchni i u Olgi Smile.

Popularność blogów kulinarnych może świadczyć o szeregu ważnych procesów dziejących się w polskim internecie. Oto kilka moich roboczych hipotez.

  • Internet się feminizuje (co pokazują zresztą inne badania). Sieci społecznościowe, szczególnie Facebook i NaszaKlasa, już dawno stały się miejscami, w których większość aktywnych użytkowników stanowią kobiety. Kuchnia jest u nas przez cały czas terytorium zdominowanym przez panie.
  • Internet się „starzeje” – w tym sensie, że roczniki, które jeszcze jakiś czas temu korzystały z niego sporadycznie (pokolenie pięćdziesięciolatków i starsi), zaczęło aktywnie korzystać z sieci. Kuchnia w sieci to nie tylko gotowe przepisy, ale tysiące forów, filmów instruktażowych, pomagających w praktycznych kuchennych czynnościach (jak filetować rybę, jak oprawić kurczaka, jak przygotować przetwory na zimę). Korzystanie z nich uczy umiejętności wyszukiwania treści i filtrowania tych, które mogą być wiarygodne.
  • Internet przestaje być wirtualny. Sieć zaczyna być narzędziem towarzyszącym w codziennych czynnościach domowych, z których gotowanie jest chyba najbardziej codziennym z codziennych. Real i virtual zlewają się ze sobą, a popularność stron o gotowaniu jest świetnym dowodem na potwierdzenie tej tezy.
  • Gotowanie jest znowu modne. Większość blogów kulinarnych, które obserwuję, jest prowadzona przez ludzi młodych – dwudziesto-, trzydziestolatków. Gotowanie, eksperymentowanie w kuchni, zapraszanie znajomych na obiad do domu, stało się modne. Szczególnie w czasach kryzysu. Popularność blogów kulinarnych może świadczyć również o tym.
  • Polacy otwierają się na nowe smaki. Większość ze znanych mi blogów kulinarnych namawia swoich czytelników do eksperymentów. Prawdopodobnie nie ma takiej kuchni narodowej, która nie miałaby swojego bloga w polskiej blogosferze, a blogów poświęconych kuchni włoskiej, arabskiej, indyjskiej czy bałkańskiej są setki. W tym sensie blogi kulinarne mogą spełnić ważną rolę w otwarciu się Polaków na kultury kulinarne innych krajów.

Tutaj możecie obejrzeć ikonografikę serwisu Listonic: http://bit.ly/getInfografikaKulinarna2012