Korzystanie z Facebooka wzmacnia kapitał społeczny

fb userNatknąłem się dzisiaj na interesujący tekst w czasopiśmie Behaviour & Information Technology. Kevin Johnston, Maureen Tanner, Nishant Lalla i Dori Kawalski zbadali rolę, jaką odgrywa Facebook w tworzeniu i utrzymywaniu kapitału społecznego. Badaniem objęto 800 studentów z 7 uczelni wyższych w Południowej Afryce.

Zazwyczaj kapitał społeczny wiąże się z szeregiem pozytywnych społecznie zjawisk, takich jak zdrowie psychiczne i fizyczne czy dobrobyt ekonomiczny.

Badanie wykazało silny związek między intensywnością korzystania z Facebooka a odczuwanym wpływie, tworzeniu i podtrzymywaniu kapitału społecznego.

Korzystanie z Facebooka wpływało też na poczucie zadowolenia z życia, co może być istotne w przypadku przeciwdziałaniu zjawisku niskiego poczucia wartości i obniżonej satysfakcji z życia wśród młodych osób.

Kevin Johnston, Maureen Tanner, Nishant Lalla, Dori Kawalski. Social capital: the benefit of Facebook ‘friends’. Behaviour & Information Technology, 2013; 32 (1): 24 DOI: 10.1080/0144929X.2010.550063

Badania w internecie [raport interaktywnie.com]

badaniaonline

Najnowsze badania NetTrack potwierdzają wcześniejsze tendencje: już ponad połowa Polaków (56,7%) korzysta z Internetu, a do sieci podłączonych jest 67,7% polskich gospodarstw domowych. 17,1 miliona osób jest podłączonych do globalnej sieci. Największą grupę internautów stanowią osoby w wieku 25-39 lat (39% ogółu internautów), ale kolejną pod względem wielkości są osoby w wieku 40-59 lat (29%). Co najważniejsze, prawie 70% badanych internautów korzysta z sieci codziennie.

 

Otwiera to nowe możliwości dla różnego rodzaju publicznych i niepublicznych instytutów badawczych. Badania on’-line już teraz stanowią około 21% rynku badań. W ubiegłym roku, badaniami w internecie objęto 8,5 miliona osób, i ocenia się, że ten rynek będzie się powiększał. Od 2007 roku urósł on z 4% udziału w rynku badawczym, do 21% w 2012.

Portal interaktywnie.com opublikował właśnie raport „Badania w Internecie”, poświęcony kwestiom badań naukowych i marketingowych w sieci. Nie sposób pominąć faktu, że badania realizowane w sieci są przyszłością nie tylko projektów uczelnianych, ale – może nawet bardziej – ogromnego sektora badań marketingowych. Technologie, udoskonalane z miesiąca na miesiąc, otwierają przed analitykami coraz to nowe możliwości.

Raport ma charakter typowo ekspercki. Składa się nań 7 autorskich tekstów poświęconych różnym aspektom badań przez Internet. Bartłomiej Dwornik z interaktywnie.com dokonuje na wstępie syntetycznego przeglądu perspektyw rozwoju tego segmentu. Rok 2012 upłynął pod znakiem głębokiego eksplorowania mediów społecznościowych w Polsce. Najprawdopodobniej, kolejnym krokiem będzie analiza marketingowego potencjału tej przestrzeni. Ilość cennych danych gromadzonych na portalach społecznościowych jest gigantyczna, a jeśli dodamy do tego aktywność mobilnych urządzeń podłączonych do sieci, wyzwaniem może być techniczna możliwość opracowania tych informacji. Wyzwanie jest kuszące, gdyż coraz większa ilość spersonalizowanych informacji o potencjalnym kliencie pozwoli na tworzenie bardzo kompleksowych profili life-stylowych, osobowościowych i socjologicznych, co da możliwość kreowania zindywidualizowanej oferty rynkowej dedykowanej konkretnemu typowi klienta.

Marta Smaga z money.pl opisuje opracowaną przez Gemius metodologię badania streamingu treści audio i video umieszczonych w sieci. Ma to wzbogacić publikowany regularnie od wielu lat Megapanel. Treści streamingowe w internecie już teraz stanowią poważną konkurencję dla tradycyjnego radio i telewizji, dlatego też rynek badawczy reaguje z wyprzedzeniem na to, co na pewno niebawem nadejdzie.

Kolejną perspektywiczną niszą badawczą, która do tej pory była traktowana po macoszemu, są badania internetu mobilnego. TNS już teraz proponuje trzy szerokie oferty metodologiczne dedykowane użytkownikom internetu mobilnego. Pierwszy, tzw. Mobile Life, to dosyć tradycyjne badanie oczekiwań, aspiracji, motywacji i priorytetów użytkowników urządzeń mobilnych. /druga oferta, tzw. Mobile Behave, to permanentny, trwające 24 godziny na dobę monitoring aktywności użytkowników smartfonów i tabletów. Trzecia oferta, Mobile QualBoard, to pogłębione badania jakościowe.

Osobny rozdział poświęcono zmianom, jakie zachodzą lub zajdą, w segmencie badań, w których kwestionariusze są wypełniane przez respondenta w domu, przy użyciu komputera z dostępem do Internetu (CAWI). Stały przypływ internautów reprezentujących różne, dotąd nie działające w Internecie, grupy demograficzne sprawia, że już dzisiaj skonstruowanie próby kwotowej spełniającej kryteria reprezentatywności nie stanowi większego problemu. A był to podstawowy kłopot ograniczające profesjonalne zastosowanie CAWI. Choć kwestia doboru respondentów do CAWI wciąż budzi kontrowersje w środowisku badaczy, to szerokie stosowanie tej metody wydaje się tylko kwestią czasu.

Poważnym wyzwaniem dla firm zajmujących się profesjonalnymi badaniami staje się konkurencja ze strony dużych portali społecznościowych albo zakupowych, gromadzących ogromne bazy danych o swoich użytkownikach. Bazy te mogą być wykorzystywane w celach analitycznych, a ich gromadzenie kosztuje o wiele mniej, niż dane zbierane przez tradycyjne sondażownie.

Z raportu interaktywnie.com wynika, że czeka nas już niebawem rewolucyjna zmiana w formie realizacji badań społecznych i rynkowych. Na pewno najszybciej przyswoją ją środowiska już zaadaptowane w świecie nowych mediów. Pytanie, jak długo trzeba będzie czekać na to, by nowe metody badań zostały przyswojone i adaptowane do akademickich środowisk naukowych.

Z raportem można się zapoznać, klikając na poniższy link:

http://interaktywnie.com/download/65

Serwis randkowy czy podrywanie przy barze?

datingW samych Stanach Zjednoczonych działa w sieci 1500 serwisów randkowych, z których regularnie korzysta co miesiąc 25 milionów użytkowników. Do tego trzeba dodać cały towarzyski ruch w takim na przykład Facebooku, który dobija do miliarda użytkowników na całym świecie.

W Courtland Brooks opublikowano niedawno raport pod tytułem „What is Social Dating?„. Czytamy w nim, że serwisy randkowe „produkują” doświadczenia społeczne, pozwalające ich użytkownikom w nieskrępowanym stopniu tworzyć dowolne relacje, o dowolnym charakterze, bez konieczności, ale z możliwością ich urzeczywistnienia.

Dlatego też, zdaniem autorów raportu, Facebook nigdy nie zastąpi serwisów dedykowanych wyłącznie randkowaniu. Wymieniają oni cztery najważniejsze funkcjonalności serwisów randkowych, które dają im przewagą nad uniwersalnymi sieciami społecznościowymi:

  • zawiązywanie nowych kontaktów bez wiedzy bliskich znajomych i rodziny,
  • możliwość nawiązywania praktycznie dowolnych typów relacji,
  • niewielkie bariery w nawiązywaniu nowych relacji,
  • wykorzystanie internetu mobilnego i GPS w poszukiwaniu potencjalnych partnerów w okolicy.

W różnych tekstach na ten temat można natknąć się oczywiście na wiele argumentów za tym, że poszukiwanie partnerów w serwisach randkowych nie jest tak efektywne, jak nawiązywanie kontaktów off-line. W marcu tego roku ukaże się artykuł dr. Eli Flinkera (zapowiedział to niedawno w New York Timesie), w którym będzie chciał wykazać, iż serwisy randkowe zawodzą w tworzeniu „wzorców komunikacji, wspólnym rozwiązywaniu problemów oraz nie pomagają w dopasowaniu seksualnym partnerów”. Ogólnie rzecz ujmując, serwisy randkowe nie są w stanie rozpoznać „środowiska otaczającego relacje: czynników takich jak utrata pracy, kłopoty finansowe, bezpłodność i inne dolegliwości”.

Podsumowując, dr Finker stwierdza, że „żadne z dotychczasowych badań nie potwierdza ani nie zaprzecza ostatecznie, że serwisy randkowe są lepszym lub gorszym miejscem do nawiązywania relacji miłosnych lub seksualnych od knajpy albo stacji metra”.

O czym świadczy fenomen blogów kulinarnych?

laptop kitchBlogi kulinarne to absolutny hit polskiego internetu ostatnich lat. Blog serwisu Listonic.pl opublikował dane, według których aż 11 milionów Polaków wyszukuje w sieci przepisów na blogach poświęconych kuchni, czego 3,5 miliona robi to regularnie. Co zrozumiałe, zainteresowanie tymi stronami rośnie gwałtownie w dwóch okresach przedświątecznych i w nieco mniejszym stopniu przed Sylwestrem. W polskiej blogosferze działa 2500 blogów kulinarnych. Średni czas spędzany na takim blogu wynosi około 3 minut. Najpopularniejsze polskie blogi kulturalne to Kwestia Smaku, Kotlet.tv, Moich Wypiekach, Pozytywnej Kuchni i u Olgi Smile.

Popularność blogów kulinarnych może świadczyć o szeregu ważnych procesów dziejących się w polskim internecie. Oto kilka moich roboczych hipotez.

  • Internet się feminizuje (co pokazują zresztą inne badania). Sieci społecznościowe, szczególnie Facebook i NaszaKlasa, już dawno stały się miejscami, w których większość aktywnych użytkowników stanowią kobiety. Kuchnia jest u nas przez cały czas terytorium zdominowanym przez panie.
  • Internet się „starzeje” – w tym sensie, że roczniki, które jeszcze jakiś czas temu korzystały z niego sporadycznie (pokolenie pięćdziesięciolatków i starsi), zaczęło aktywnie korzystać z sieci. Kuchnia w sieci to nie tylko gotowe przepisy, ale tysiące forów, filmów instruktażowych, pomagających w praktycznych kuchennych czynnościach (jak filetować rybę, jak oprawić kurczaka, jak przygotować przetwory na zimę). Korzystanie z nich uczy umiejętności wyszukiwania treści i filtrowania tych, które mogą być wiarygodne.
  • Internet przestaje być wirtualny. Sieć zaczyna być narzędziem towarzyszącym w codziennych czynnościach domowych, z których gotowanie jest chyba najbardziej codziennym z codziennych. Real i virtual zlewają się ze sobą, a popularność stron o gotowaniu jest świetnym dowodem na potwierdzenie tej tezy.
  • Gotowanie jest znowu modne. Większość blogów kulinarnych, które obserwuję, jest prowadzona przez ludzi młodych – dwudziesto-, trzydziestolatków. Gotowanie, eksperymentowanie w kuchni, zapraszanie znajomych na obiad do domu, stało się modne. Szczególnie w czasach kryzysu. Popularność blogów kulinarnych może świadczyć również o tym.
  • Polacy otwierają się na nowe smaki. Większość ze znanych mi blogów kulinarnych namawia swoich czytelników do eksperymentów. Prawdopodobnie nie ma takiej kuchni narodowej, która nie miałaby swojego bloga w polskiej blogosferze, a blogów poświęconych kuchni włoskiej, arabskiej, indyjskiej czy bałkańskiej są setki. W tym sensie blogi kulinarne mogą spełnić ważną rolę w otwarciu się Polaków na kultury kulinarne innych krajów.

Tutaj możecie obejrzeć ikonografikę serwisu Listonic: http://bit.ly/getInfografikaKulinarna2012

Jak publikować na Facebooku?

Zebrałem kilka ciekawych informacji dotyczących aktywności na FB, które mogą się przydać każdemu, kto – zawodowo lub prywatnie – chciałby zoptymalizować swoją działalność w tym medium.

Pierwsze pytanie: Jaki dzień tygodnia jest najgorszy, a jaki najlepszy do nawiązywania konwersacji i umieszczania treści? Najniższy ruch notuje się w poniedziałki i wtorki. Największy: w sobotę i niedzielę (14% wszystkich interakcji)

Jak często publikować? Jeśli uważasz, że częste umieszczanie postów na FB jest sposobem na zaangażowanie społeczności, mylisz się. Strony, które publikują raz lub dwa razy dziennie mają o 19% wyższą aktywność niż te, które publikują trzy razy dziennie. Zalewanie użytkowników ogromem treści jest nie tylko niegrzeczne, ale również tępione przez zespół Facebooka. Najlepiej, jeśli nie przekraczasz 7 postów na tydzień.

Jaka powinna być treść postów? Przede wszystkim – prosta i krótka. Natura Facebooka wymusza zwięzłość. Optymalny post nie powinien przekraczać 100 znaków i angażować użytkowników do wymiany opinii (nie przesadzajcie z będącym zmorą „co sądzicie”?). Drugim warunkiem zaangażowania jest umieszczanie grafik, obrazów lub filmów przy treściach, które umieszczacie. Dobrze, jeśli wasze posty angażują uwagę i są sformułowane w formie pytania. Takie treści generują o ponad 90% więcej interakcji niż te, które pytaniami nie są. Posty, które mają znak zapytania na końcu, generują o 15% więcej interakcji niż te, które mają znak zapytania w środku.

Na podstawie:  <http://socialmediatoday.com/adetunjidan/1228841/fbest-and-worst-days-post-face-book>

5 powodów, dla których warto skorzystać z Prezi

preziTekst ten powstaje z pewnym opóźnieniem, bo o przewadze tego narzędzia do tworzenia prezentacji (choć to bardzo zawężone ujęcie) nad Power Pointem i wszystkim innym, co na tym rynku stworzono, powiedziało się już wiele i wielu też jest już osób, które zdają sobie z tego sprawę.

Narzędzie o nazwie Prezi jest rozwiązaniem na tyle rewolucyjnym i wspomagającym kreatywność, że jeśli choćby jedna osoba, która po przeczytaniu tego tekstu spróbuje stworzyć coś w Prezi, będzie sukcesem.

Power Point był od zawsze synonimem prezentacji multimedialnych. Ze swoim rozbudowanym interfejsem, mnogością funkcji i stylów, przejść, dodatków, wydawał się narzędziem doskonałym. Stworzyć prezentację znaczyło użyć Power Pointa.

Podstawową ‚jednostką’ używaną w Power Poincie jest slajd: biała prostokątna tablica, którą zapełnia się treścią (tekstem, rysunkami, klipami video). Możliwości, jakie daje w tym zakresie PowerPoint jest na tyle wiele, że zdecydowana przewaga użytkowników używa tylko małej części z nich. Kolejne, wyświetlane po sobie w określonym porządku slajdy, tworzą prezentację.

W sensie swojej struktury, prezentacja PowerPoint przypomina klasyczną dwuwymiarową maszynę Turinga – teoretyczny koncept stojący u podstaw architektury każdego współczesnego komputera. Można to zobrazować w ten sposób: nieruchomo stojący widz patrzący na przesuwający się przed nim pasek z poszczególnymi obrazkami.

Świadomie pomijam tu szereg niebezpieczeństw, z jakimi wiązać się może korzystanie z PowerPointa, spośród których największym jest przerost formy nad treścią. Zbyt wiele kolorów, stylów, dodatków, przejść między slajdami sprawia, że użytkownik przestaje koncentrować się na przekazie, zamiast tego gubiąc się w kolejnych gadżetach oferowanych przez twórców PowerPointa.

Poniżej wymieniam 5 powodów, dla których warto zastanowić się nad wyborem Prezi, kiedy będą musieli Państwo przygotować speech wspomagany multimedialnie.

  1. Prostota – liczba oferowanych krojów czcionki, stylów, kolorów i przejść została zredukowana do minimum. Dzięki temu użytkownik myśli bardziej o tym, co chce przekazać, a nie w jaki sposób. W ten sposób Prezi również klaruje i wydobywa esencję tego, co jest naprawdę ważne w naszym przemówieniu.
  2. Trójwymiarowość– produktem Prezi nie jest zwykła dwuwymiarowa matryca z poszczególnymi slajdami ułożonymi jeden po drugim. Przystępując do tworzenia pracy w Prezi mamy przed sobą trójwymiarowy biały obszar, który możemy w dowolnym stopniu przeciągać, przybliżać i oddalać. Daje to nieskończone pole do popisu i ekspresji swoich myśli.
  3. Mapowość – za sprawą Tonego Buzana i jego książek o mindmappingu pojęcie „mapy myśli” i korzyści z wykorzystywania takich map w tworzeniu projektów, stało się powszechne. Buzan twierdzi, że ludzki mózg nie funkcjonuje dwuwymiarowo, jak komputer, ale działa na bazie mapy przypominającej drzewo. Prezi jest nie tylko metodą prezentacji pomysłów w atrakcyjnej  i naturalnej dla odbiorcy  formie, ale służyć też może tworzeniu osobistych map.
  4. Intuicyjność – prostota plus mapowość sprawiają, że tworzenie prezentacji w Prezi jest bardzo intuicyjne. Właściwie całą istotę tego genialnego pomysłu pojmuje się po kilku minutach pracy. Nie są potrzebne do tego żadne kursy i przeszkolenia. Co więcej, do korzystania z Prezi nie jest potrzebne żadne oprogramowanie – wystarczy dowolna przeglądarka internetowa.
  5. Cena – Prezi w wersji podstawowej jest bezpłatne. W ramach opcji gratis jedynymi ograniczeniami są  pojemność dostępnego na serwerach Prezi miejsca oraz małe logo firmy obecne podczas prezentacji. Są to ograniczenia nie wpływające w większym stopniu na komfort pracy. Dodatkowo, osoby posiadające adres e-mail z domeną „edu” mają prawo do wersji rozszerzonej pod względem miejsca na serwerach oraz braku logo Prezi.

Czy internauci będą opłacali papierowych dziennikarzy?

Pomysły opodatkowania internetu w celu sztucznego podtrzymywania konającej prasy papierowej i “jakościowego” dziennikarstwa, o czym pisze Dziennik Internautów, to pomysł tak absurdalny, że gdyby nie zajmowały się nim rządy i poważne gazety w kilku europejskich krajach, w ogóle nie byłoby o czym mówić. Sprawa jest jednak poważna. W Wielkiej Brytanii dziennikarz Guardiana zaproponował, aby każdego miesiąca, każdy internauta odprowadzał maksymalnie dwa funty na podtrzymywanie papierowej prasy. Podobne pomysły pojawiły się też we Francji, Niemczech, a także w Polsce.

Trzeba mieć tylko nadzieję, że te wzięte wprost ze słabej komedii propozycje okażą się wyłącznie rozpaczliwą próbą utrzymania starego porządku przez ludzi wychowanych i ukształtowanych w rzeczywistości, która po prostu odchodzi w zapomnienie. Nie chcąc lub nie potrafiąc podążać za zmieniającym się światem, próbują oni naginać ten świat do własnych przyzwyczajeń.

Na szczęście, rynek tworzenia i konsumowania informacji i opinii, jest dzięki nowym technologiom i internetowi zdywersyfikowany jak nigdy dotąd. Co mnie obchodzi, że Wyborczą kupią Francuzi, Rzeczpospolitą Niemcy, a TVN-nem rządzi jakiś Walter? Mam Twittera, RSS-y i dostęp do tysiąca różnych źródeł informacji i jedyne, czego potrzebuję, to umiejętność wyselekcjonowania tych, które są moim zdaniem wiarygodne.

Ci, którzy bronią “prawdziwego” dziennikarstwa – tego, które wymaga wielkich inwestycji i które w swojej dumie nie jest w stanie przystosować się do zmieniającego świata, mogą oczywiście pogardzać tym, co się dzieje, ale wyciąganie pieniędzy z kieszeni tych, którzy wiedzę o świecie czerpią z innych źródeł, to już gruba przesada.

Media elektroniczne wypierają tradycyjne gazety i prymitywną, ogłupiającą telewizję. Takie są fakty i prawdopodobnie już nasze dzieci przeczytają ostatnią papierową gazetę i obejrzą ostatni tradycyjny program telewizyjny.

Twitter odkryty na nowo

Przez lata nie mogłem się przekonać do Twittera. Niby konto założyłem, czasami coś pisałem, ale tak raczej rytualnie, nie oczekując jakichkolwiek korzyści. Potem znajomy przekonał mnie do “followingowania” różnego rodzaju botów: agencji informacyjnych, gazet, portali. Jako dziennikarz zachwalał tę metodę jako najszybszy sposób dowiadywania się o “breaking news”. W moim przypadku to się nie spradziło – miałem wrażenie zalewu setkami informacji, spośród których trudno było wyłowić te naprawdę ważne.

Polski Twitter ma swoją specyfikę. I nie chodzi tu już o stereotypową opinię, że w naszym kraju jest on zdominowany przez prawicę. Jak w każdym stereotypie, jest w tym trochę prawdy. Ogólnie, paradoksem polskiego internetu jest to, że większość nowych rzeczy: od list dyskusyjnych, przez fora dyskusyjne na potralach, blogi polityczne, Facebooka i Twitter, była najpierw zdominowana przez szeroko rozumianą prawicę, podczas gdy na całym świecie nowe technologie są zazwyczaj opanowane przez tzw. “postępową” lewicę. Ot, taki polski paradoks.

Wracając do rzeczy, specyfiką poskiego Twittera jest to, że stanowi on – owszem – źródło informacji, ale są to bardzo często informacje zakulisowe, plotki i dywagacje. Polski Twitter jest również trzymającym naprawdę wysoki poziom forum debaty na tematy społeczne, gospodarcze polityczne. Powiedziałbym, że polski Twitter jest takim wielkim republikańskim wiecem.

Po odkryciu tego faktu, co – wstyd przyznać – zajęło mi trochę czasu, bo choć czując “o co chodzi”, nie potrafiłem tego w dobry dla siebie sposób wykorzystać, przerzedziłem grono followersów, wyrzuciłem wszystkie boty, a zostawiłem ludzi, najchętniej tych nieanonimowych. Dzięki temu mam dostęp do najciekawszych uczestników debaty w polskiej przestrzeni publicznej, a także – dzielący mnie tylko jednym kliknięciem – bezpośredni dostęp do osób, które mają realny wpływ na to, co się dzieje w kraju.

I trochę jest tak, że Facebook jest konkursem piękności, zaś Twitter miejscem, gdzie może nie jest tak ładnie, ale na pewno mądrzej i dowcipniej.

@oryszczyszyn