Eryk Mistewicz – Marketing narracyjny

Przez cały czas nikt nie odpowiedział na pytanie, na ile promowana przez Eryka Mistewicza idea “marketingu przez narrację” jest pewnym nowym pomysłem na sprzedawanie produktów, usług, pomysłów, idei, a na ile stanowi zwykłe (choć atrakcyjnie podane) przypomnienie tego, o czym specjaliści od marketingu jakiś czas temu zapomnieli.

Autor jest specjalistą od marketingu politycznego i ma koncie doradzanie sporej liczbie partii politycznych, polityków, ale również instytucji publicznych i prywatnych przedsiębiorstw. Pewien czas temu było bardzo dużo Mistewicza w mediach. Obecnie poświęcił się – jak przypuszczam  -wydawaniu kwartalnika “Nowe Media”, poświęconemu elektronicznym środkom przekazu.

Idea, aby informować, przekonywać, nakłaniać poprzez opowiadanie historii, nie jest nowa, o czym świadczy wiele odwołań, którymi posługuje się Mistewicz, aby przekonać czytelników do swojego pomysłu. Jak wiele takich książek, “Marketing narracyjny” nazywa to, co instynktownie wiadomo od dawna.

Na pewnym podstawowym poziomie, “zimne”, pozbawione emocji, “suche” fakty są w stanie dotrzeć do wyobraźni, również tej zbiorowej. Od czasu objawienia się Steve’a Jobsa wiemy też jednak, że dopiero wzbudzenie emocji, poruszenie serca, podbicie tętna, jest w stanie trwale zmienić nasze postrzeganie rzeczywistości.

Przekonuje mnie argumentacja Mistewicza, choć daleko mi od pozbawionej krytyki afirmacji pomysłów przedstwionych w książce. Dlaczego mi się to podoba? Głównie z poczucia, że żyję przez cały czas w świecie technokratów, którzy sądzą, że mówiąc do konsumentów, wyborców swoim hermetycznym językiem, zasypując ich tysiącem wykresów, słupków, są w stanie wzbudzić w nich prawdziwe emocje. Podoba mi się to również dlatego, że przez cały czas żyjemy w świecie przegadanym, w którym dwa słowa mogłyby zastąpić elaborat, gdyby tylko ktoś uwierzył w emocje i narracje.

Drażni mnie natomiast przekonanie Mistewicza, że narracja to jedyny dobry dyskurs, niezależnie od okoliczności, sytuacji i kontekstu. Narracje sprawdzają się w polityce i marketingu, nie sądzę jednak, aby były tak doskonałym narzędziem argumentacji w ekonomii, prawie czy szerzej rozumianej nauce. Drażni mnie też bezkrytyczne uwielbienie, jakim darzy Mistewicz Twittera. Też go lubię, ale Facebook też czasami jest ok. Są to – i tu trzeba przyznać rację autorowi – inne media, prawdopodobnie nie zawsze dobre dla każdego.

Lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce się zajmować marketingiem i polityką w drugiej dekadzie XXI wieku. I dla wszystkich, którzy sę tym światem interesują

Dodaj komentarz